Mieli świętować Nowy Rok dwa razy. Plany pokrzyżował opóźniony samolot

O ogromnym pechu mogą mówić pasażerowie samolotu linii United Airlines. Specjalny lot miał pozwolić im świętować Nowy Rok dwa razy. Niestety, ich plany pokrzyżowało opóźnienie. Choć zabrakło naprawdę niewiele.  

Podróż w czasie

Czy da się świętować Nowy Rok Dwa razy? Ktoś powie, że potrzebny byłby wehikuł czasu, ale jest też prostsza metoda. Na taką podróż w czasie pozwala bowiem lot linii United Airlines. Jak to możliwe?

Wszystko dzięki temu, że wyspa Guam i Hawaje leżą po przeciwnych stronach Międzynarodowej Linii Zmiany Daty. Dlatego, gdy na wyspie Guam świętowano już nadejście 1 stycznia, na Hawajach wciąż trwał jeszcze stary rok. I właśnie tą trasą miał polecieć samolot amerykańskich linii lotniczych.

Lot UA200 opóźniony

Lot miał planowo wylecieć 1 grudnia o 7:35 (miejscowego czasu) z wyspy Guam, a na miejsce dolecieć 31 grudnia o 18:50. W ten sposób pasażerowie mogliby spędzić noc sylwestrową na wyspie na Pacyfiku, a potem wyruszyć na Hawaje i zdążyć jeszcze na drugi wieczór sylwestrowy. Ten lot reklamowały nawet linie lotnicze na swoim profilu na portalu "X" (dawniej Twitter).

Niestety, na pasażerów czekała niemiła niespodzianka. Okazało się, że lot będzie opóźniony i ostatecznie wyleciał dopiero koło 14:00, czyli z prawie sześciogodzinnym opóźnieniem. Samolot nie nadrobił spóźnienia i na miejsce już 1 stycznia. W ten sposób podróżującym nie udało się spędzić nocy sylwestrowej dwa razy.

Rozżalenie pasażerów

Jak można się łatwo domyślić, pasażerowie nie kryli rozczarowania i pod postem linii United Airlines pojawiło się wiele komentarzy. Niektórzy pisali, że specjalnie wykupili bilety na ten lot, by dwa razy przeżyć początek Nowego roku.

Pasażerowie innych linii lotniczych mieli więcej szczęścia, np. samolot linii Cathay Pacific wyleciał z Hongkongu 1 stycznia, krótko po północy, i planowo wylądował na lotnisku w San Francisco o 20:30.

Jak więc widać, dzięki samolotom, i odrobinie szczęścia, podróż w czasie jest możliwa.

Autor: Jan Olbratowski

Komentarze
Czytaj jeszcze: